Generator innowacji. Sieci wsparcia – projekt społeczny okiem badacza

Wszyscy się zgadzają, że jednym z najpoważniejszych wyzwań demograficznych w najbliższej przyszłości będzie starzejące się społeczeństwo. Póki co, nieuchronnym kosztem wydłużającego się życia jest obniżenie jego jakości na starość oraz wiele dylematów, napięć i problemów pojawiających się na poziomie indywidualnym, rodzinnym, lokalnym czy systemowym. Pilnie potrzeba różnorodnych innowacyjnych rozwiązań w zakresie produktów, usług i technologii, które pozwolą na zachowanie dobrej jakości życia i ułatwią ich funkcjonowanie w społeczności.

Kilka słów o projekcie

Projektem, który wychodzi naprzeciw tym wyzwaniom, jest „Generator innowacji. Sieci wsparcia” realizowany przez Towarzystwo Inicjatyw Twórczych Ę we współpracy z Ministerstwem Rozwoju w ramach Działania 4.1. Innowacje społeczne Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój i objęty honorowym patronatem Rzecznika Praw Obywatelskich. Najistotniejszym celem projektu jest inkubacja trzech innowacji społecznych wpływających na budowanie lokalnych sieci wsparcia osób starszych zależnych oraz ich opiekunów rodzinnych. Spośród wszystkich zgłoszonych projektów bezpośrednim wsparciem zostało objętych 36 pomysłów, z których 30 zostało zakwalifikowanych do finansowania, a 3 o największym potencjale wdrożeniowym będą wkrótce upowszechniane w skali kraju i zostaną włączone do polityk publicznych jako rozwiązania systemowe (projekt kończy się 30. czerwca 2019 roku). Jako badacze mieliśmy przyjemność stać się częścią tego projektu i pragniemy podzielić się refleksjami dotyczącymi obszaru badawczego, który odgrywał istotną rolę na różnych etapach działania.

Usługi oderwane od użytkownika

W biznesie – w procesie tworzenia innowacyjnych produktów, usług czy komunikacji –  normą jest uwzględnianie rzeczywistych, a nie tylko wyobrażonych, potrzeb konsumenckich, zaś w projektowaniu i testowaniu prototypów uwzględnia się coraz częściej doświadczenia użytkowników. We wdrażaniu usług oraz produktów funkcjonujących  w sferze publicznej związek projektowania uwzględniającego jakiekolwiek formy udziału odbiorców spotyka się, niestety, zbyt rzadko. Tak przynajmniej można sądzić, będąc ich użytkownikiem –  dobry pomysł wtłoczony zostaje w nieadekwatną i nieużyteczną dla odbiorcy formę. Przykładów jest bardzo wiele, jestem pewna, że prawie każdy może podać własny. Ostatnio miałam okazję być świadkiem akcji wypełniania przez seniora szeroko reklamowanego udogodnienia, czyli generatora online PIT-OP służącego przekazywaniu 1% na organizacje pożytku publicznego przez osoby na emeryturze. Pomimo cyfrowych kompetencji seniora było to zadanie niemożliwe do samodzielnej realizacji, a szkoda, bo idea jest słuszna i niewiele zabrakło, aby osiągnąć wystarczający poziom użyteczności. Historia tej porażki miała zresztą efektowny epilog. Senior zwrócił się z prośbą o pomoc do Urzędu Skarbowego, który zaproponował ręczne wypełnienie formularza i odesłanie go tradycyjną pocztą, zaprzeczając tym samym sensowi istnienia wspomnianego generatora.

Badania w obrębie „Generatora innowacji” i co z nich wynika

Uważam zatem, że szczególnie cenną wartością dodaną projektu realizowanego przez Towarzystwo Ę jest nadzwyczaj starannie przemyślany i przeprowadzony proces wsparcia badawczego innowatorów od udostępnienia wiedzy dotyczącej poszczególnych wiązek tematycznych (np. Seniorzy w Sieci_raport) poprzez wspólne projektowanie i realizację badań grup docelowych, po rozumiejącą, refleksyjną ewaluację poszczególnych projektów.

W fazie testowania pomysłów podlegających inkubacji grupa doświadczonych badaczy społecznych prowadziła pracę w terenie, wspierając pomysłodawców w jak najlepszym rozpoznaniu potrzeb odbiorców ostatecznych i pośrednich (czyli grup docelowych) oraz we włączaniu ich – w różnej formie i zakresie – w rozwijanie zaplanowanych działań, usług czy produktów. Pomysły na innowacje były oryginalne, niestandardowe, dlatego każdy z nich wymagał zbudowania osobnego scenariusza badawczego bazującego na różnych narzędziach jakościowych i ilościowych (np. IDI, obserwacja uczestnicząca, dyskusja grupowa, wywiad kwestionariuszowy, sesja projektowania partycypacyjnego, warsztaty wydobywcze, ankieta i inne – w rozmaitych konfiguracjach jak najlepiej dostosowanych do specyfiki danego działania oraz jego odbiorców).  

Badania ewaluacyjne pokazały, że przyjęte na użytek poszczególnych projektów strategie zaowocowały podejściem partycypacyjnym o różnej głębokości – zarówno na etapie testowania, jak i samej realizacji działania. Na najpłytszym poziomie odbiorcy innowacji występowali w roli konsumentów. Wgląd w ich potrzeby, zwyczaje i możliwości prowadził do takiego kształtowania pomysłu, że był on odbierany jako optymalny i nie wzbudzał zastrzeżeń grupy docelowej.

W bardziej zaawansowanych działaniach partycypacyjnych kreowano przestrzeń do aktywnej dyskusji z odbiorcami nad poszczególnymi rozwiązaniami i uważnie słuchano ich opinii oraz zgłaszanych modyfikacji. Pomimo dobrych warunków do podjęcia aktywności, korzystali z niej przede wszystkim najbardziej otwarci i nastawieni na działanie przedstawiciele grup docelowych.

W najbardziej zaawansowanych formach uczestniczenia, odbiorcy zapraszani byli do współprojektowania działań w ramach danej innowacji, zyskując status partnera czy współtwórcy. W miarę możliwości wypróbowywali proponowane rozwiązania, konsultowali ich formę oraz użyteczność, współtworzyli zmiany oraz pozostawali aktywni w fazie realizacji działań*.

Role odbiorców (1)

Zaangażowanie innowatorów w badania grup docelowych niewątpliwie pozwoliło na udrożnienie kanałów komunikacji oraz prowadziło do lepszego dostosowania modelu do potrzeb odbiorców. Badania ewaluacyjne prowadzone przez 9 badaczy zgodnie z metodologią ewaluacji rozwojowej przyniosły wiedzę o różnych formach personalizacji rozwiązań, czyli strategii uwzględniającej specyficzne potrzeby, zdolności i niedomagania adresatów działań. Okazało się, że innowatorzy przyjmowali różne strategie – od tworzenia modeli szytych na miarę, czyli dopasowanych do indywidualnych oczekiwań i preferencji, poprzez profilowanie pod kątem ściśle określonej grupy o wspólnych, rozpoznanych dzięki badaniom cechach, po zbudowanie oferty elastycznej, adresowanej do grup wewnętrznie niejednorodnych, lub też podzielonej na profile odpowiadające różnym segmentom odbiorców*.

Projekt dobiega końca i co dalej?

Doświadczenia nabyte podczas testowania 36 modeli innowacji społecznych pokazują, że wsparcie badawcze oraz – co bardzo istotne – zaangażowanie pomysłodawców w proces diagnozy grupy docelowej oraz rozwijanie projektu z udziałem jego odbiorców przynosi ważne rezultaty w postaci podwyższonej responsywności i użyteczności wypracowanych rozwiązań. Reguły „Generatora” są jasne – jedynie 3 pomysły doczekają się wdrożenia i szerokiego rozpowszechniania. Jestem jednak przekonana, że wielomiesięczne testowanie innowacji uruchamia na poziomie lokalnym pozytywne mechanizmy, które w przyszłości przyniosą korzyści wielu społecznościom (np. niektóre ze zaktywizowanych sieci wsparcia przetrwają, niektóre innowacje mogą być wdrażane bez wsparcia projektowego). Co więcej, innowatorzy – ludzie aktywni społecznie, z całą górą świetnych pomysłów do zrealizowania w bliższej i dalszej przyszłości – zyskali wiedzę i kompetencje w zakresie prototypowania i testowania modeli z zastosowaniem różnych strategii badawczych pozwalających na rozpoznanie specyfiki grup docelowych, ich segmentację i włączanie w proces projektowy. I to dla mnie, jako badacza z zawodu i powołania, jest ogromna dodatkowa wartość „Generatora” wspierająca trwałość osiągniętych rezultatów.

*Powyższe typologie zostały zaczerpnięte z raportu ewaluacyjnego autorstwa dr Katarzyny Wali.

Reklama

Lokalne przygody globalnych produktów. Coca-Cola na Karaibach

Drinkin’ rum and Coca-Cola 
Go down Point Koomahnah
Both mother and daughter
Workin’ for the Yankee dollar…

The-andrew-sisters-05
The Andrews Sisters, Wikipedia

Ten numer tercetu The Andrews Sisters w 1945 roku osiągał szczyty popularności w USA. Przebój sławił nie tylko zalety mieszanki rumu i Coca-Coli, ale i mieszkanek Trynidadu, które prześcigały się w staraniach, by umilić amerykańskim żołnierzom pobyt na wyspie (pośrednio również dokumentował specyficzny układ władzy i podległości wzorowany na relacjach kolonialnych, ale to temat na inną historię). Autorem tekstu i pierwotnym wykonawcą był znany na Trynidadzie czarnoskóry pieśniarz calypso o pseudonimie Lord Invader.
Wolna Kuba atakuje
Historia Coca-Coli na wyspie rozpoczęła się zaledwie kilka lat wcześniej. Sprzedaż napoju  została uruchomiona w 1939 roku. W 1941 roku Brytyjczycy przekazali swoje bazy wojskowe amerykańskiej armii, w ten sposób Coca-Cola i Amerykanie pojawili się na Trynidadzie mniej więcej w tym samym czasie. Calypso – ważny gatunek lokalnego folkloru – to piosenki śpiewane przez ludowych pieśniarzy, sposób opowiadania prostych historii o zwykłych, codziennych sprawach. Lord Invader napisał Rum and Coca-Cola, zainspirowany amerykańską „kolonizacją” wyspy, obserwując żołnierzy popijających drinki Cuba Libre. Zestaw bazowych składników koktajlu – rum, cola plus limonka – został wynaleziony w  1900 roku, kontekstem była wojna hiszpańsko-amerykańska. Drink jest syntezą tego co karaibskie i co amerykańskie, jego nazwa zaś pochodzi ponoć od uroczystego toastu na cześć wolnej wyspy: Por Cuba libre!
Obecnie rum z colą jest na Trynidadzie napojem narodowym, z którym konkurować może jedynie miejscowe piwo. Coca-Cola, dla wielu ikoniczny przykład bezwzględnego procesu globalizacji, na Trynidadzie ma swoją małą, lokalną historię. Miesza się w niej wiele wątków – postkolonialne dziedzictwo, miejscowy system produkcji, podziały w niejednorodnym etnicznie i rasowo społeczeństwie, wreszcie kulturowo uwarunkowane style życia i konsumpcji.

Gimme a black or gimme a red?

By Kalamazadkhan - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11292272
By Kalamazadkhan – Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11292272

Antropolog, Daniel Miller, śledzi tropy, które pozwalają zobaczyć globalną markę w bogatym, lokalnym, kulturowo-społecznym kontekście. Pierwszy z nich  odnosi się do systemu lokalnej produkcji, drugi do miejscowych zwyczajów oraz wzorów konsumpcji. Koncern Coca-Cola na całym świecie stosuje system franczyzowy, który pozwala wytwarzać strukturalne powiązania z lokalnymi wytwórcami. Na Trynidadzie Coca-Cola butelkowana była w postkolonialnym przedsiębiorstwie Cannings, które specjalizowało się w produkcji towarów spożywczych. Po części zresztą to ono dyktowało warunki – np. jako producent koncentratu pomarańczowego nie zgodziło się na wprowadzenie na miejscowy rynek Fanty. Obok Coli i Canningsa na rynku słodkich napojów z powodzeniem funkcjonują inne przedsiębiorstwa i marki. Firmy te budowane były przez kolorowych mieszkańców Trynidadu,  niejako w opozycji do kolonialnego porządku i wartości świata białych. Dwa największe, lokalne przedsiębiorstwa to Solo oraz S.M. Jaleel, oba prowadzone są przez Hindusów i mają długą historię (na przykład Solo powstało w latach 30. XX wieku jako maleńka, rodzinna firma, w której żona warzyła syrop, a mąż rozlewał go ręcznie do butelek i sprzedawał).
(Bardzo) słodkie napoje to jeden z podstawowych produktów konsumpcyjnych na wyspie. Są one postrzegane przez Trynidadczyków jako artykuł pierwszej potrzeby i spożywane regularnie w dużych ilościach – spożycie obliczane jest na ok. 170 butelek rocznie na osobę. Przy tym najistotniejszą dla przeciętnego mieszkańca Trynidadu cechą wyróżniającą słodkie napoje jest… kolor: czerwony albo czarny. Każdy z nich występuje w bogatym kontekście historycznym i społecznym. Czerwone słodkie napoje powiązane są przede wszystkim z ludnością hinduską, która stanowi blisko 40% populacji wyspy. Czarne słodkie napoje mają mocniejszą pozycję, bowiem pite są samodzielnie oraz dodawane do alkoholowych drinków (a rum z colą na wyspie piją wszyscy, niezależnie od etnicznej przynależności). Dodatkowo czarne napoje są kojarzone z ludnością czarnoskórą, a jednocześnie z „białymi” wzorami konsumpcji. Czarni na Trynidadzie bywają przez pozostałych mieszkańców wyspy nazywani „Afro-sasami”, przypisuje się im bowiem skłonność do naśladownictwa stylu życia białych ludzi, dawnych kolonizatorów. Kolory najwyraźniej mają kolosalne znaczenie w tej mozaikowej kulturze.
A red and a roti – między deklaracjami a konsumpcją
Takie skojarzenia pojawiają się jednak przede wszystkim w deklaracjach oraz literaturze. Mogą zostać uznane za wyraz nostalgicznej tęsknoty za przeszłością oraz potrzeby porządkowania świata, m.in. według etnicznego klucza. Obserwacja rzeczywistej konsumpcji pokazuje, że wszystko się pomieszało. Czarnoskórzy Trynidadczycy uwielbiają hinduskie placki roti, miejscowy fast food najchętniej popijany czerwonymi napojami. Hindusi coraz lepiej wykształceni, odnoszący biznesowe sukcesy i bywali w świecie, obecnie często sięgają po Colę – czarny, słodki napój – który postrzegany jest jako bardziej  luksusowy. Zdaniem Millera, Coca-Cola symbolicznie wiązana ze światem Afro-sasów, a praktycznie spożywana przez wszystkich mieszkańców wyspy, kojarzona z nowoczesnością, a jednocześnie na swój sposób tradycyjna, wyrażająca tęsknotę za przeszłością „zarówno jako marka, jak i typ czarnego, słodkiego napoju, odzwierciedla dylematy tkwiące w miejscowej kulturze popularnej i wpisuje się w lokalną, podskórną debatę nad tym, jacy ludzie powinni być” (s.16).
Producenci słodkich napojów, niezależnie od skali biznesu, od jakiegoś czasu mierzą się z podstawowym problemem – cukier jest niezdrowy, ulepki stają się passe, kojarzą się z przestarzałym modelem konsumpcji. Niektórzy obniżają zawartość cukru, zwiększając równocześnie ilość soku owocowego w napoju. Na Trynidadzie taki eksperyment się nie udał. Napoje zbyt owocowe przestawały się sprzedawać dlatego, że były za mało słodkie. Trynidad, podobnie jak Kuba, to mała ojczyzna trzciny cukrowej. A jednak, jak pokazują etnograficzne badania nad stylem życia, słodycze, takie jak batoniki czy czekolady, nie cieszą się tu dużym wzięciem. Sprzedawane są oczywiście w sklepach spożywczych i hipermarketach, ale mają niewielki udział w rynku. Oznacza to, że słodkie napoje zastępują miejscowej ludności inne słodycze, zamiast czekolady w tabliczkach, wolą oni np. wypić mleczny koktajl czekoladowy. Innymi słowy, Trynidadczycy wolą cukier w płynie.
Ta historia, zresztą jedna z wielu, pokazuje, jak globalny produkt na lokalnym rynku funkcjonuje w bardzo złożonym systemie kulturowych symboli i społecznych hierarchii, a kontrola producenta nad wizerunkiem marki – w związku z ową złożonością – pozostaje ograniczona. Antropologiczna perspektywa pozwala nie tylko zinwentaryzować określone zachowania związane z wytwarzaniem i konsumowaniem dóbr w określonym miejscu i czasie, ale również odkodować splątany gąszcz znaczeń w którym przeszłość miesza się z teraźniejszością, a świat przedmiotów przenika ze światem symboli, norm i wartości.
Daniel Miller, Coca-Cola: a Black Sweet Drink from Trinidad,  http://www.ucl.ac.uk/anthropology/studying/undergraduate_degrees/reading_list/COKE.pdf

Antropologia, biznes i my

Antropologia i biznes? Dla niektórych to wciąż oksymoron. Dla innych ciekawa perspektywa, z której można patrzeć na gospodarkę i diagnozować różne jej wymiary (zarówno w skali mikro-, jak i globalnej). Dla nas dziedzina, której oddajemy się z pełnym przekonaniem i pasją.
W Polsce antropologia biznesu jest jeszcze niezbyt dobrze znana, ani wśród akademickich, ani komercyjnie zorientowanych badaczy. Natomiast Stanach Zjednoczonych, Japonii czy krajach Europy Zachodniej rozwija się z powodzeniem od przełomu lat 70./80. ubiegłego wieku, przybierając coraz bardziej uporządkowany i świadomy charakter.

Antropologia czy etnografia?

A może etnologia? Nazw jest rzeczywiście sporo i trudno się zorientować, na czym polega różnica. Najogólniej rzecz ujmując, antropologia to wyrastająca z tradycji anglosaskich dyscyplina naukowa, której przedmiotem zainteresowania jest człowiek jako istota biologiczna i kulturowa. Podstawy tej nauki wykształcały się w dawnych koloniach, w egzotycznych peryferiach, na obrzeżach tzw. „cywilizowanego świata”. Z czasem wykształcił się model badań terenowych i zestaw podstawowych narzędzi wykorzystywanych w procesie badawczym. To właśnie jedno ze sposobów rozumienia pojęcia „etnografia”, w myśl którego jest to specyficzna, jakościowa metoda badawcza.
Etnografia w biznesie, również w Polsce, jest już  normą. Zwłaszcza w badaniach marketingowych  uznawana jest za cenną metodę pozyskiwania danych w projektach, których celem jest odkrycie kawałka codzienności jakiejś grupy ludzi. Zastosowanie etnografii jednak kończy się najczęściej na etapie zbierania danych. Antropologia biznesu to coś więcej, to również sposób scalania danych, ich analizy i interpretacji. W globalnej społeczności antropologów biznesu obserwuje się wyraźny zwrot od „czystej” i trochę „pustej” etnografii ku teoriom z pogranicza antropologii, marketingu i zarządzania oraz prób powiązania tego wszystkiego w spójną całość.

Trzy filary

Antropologia biznesu zatem jest zorientowana na łączne stosowanie antropologicznej teorii oraz etnograficznych narzędzi w celu eksploracji oraz rozwiązywania problemów pojawiających się w działaniach o charakterze biznesowym. Termin ten stanowi parasol dla trzech podkategorii:

ANTROPOLOGII MARKETINGOWEJ
Antropologia marketingu
W jej ramach której prowadzi się przede wszystkim rozmaite badania zachowań, wyborów i doświadczeń konsumenckich realizowane w rzeczywistym, „naturalnym” kontekście, w jakim rozgrywa się życie (offline i online).

ANTROPOLOGII ORGANIZACJI
Antropologia organizacji
W dużym uproszczeniu, bazuje ona na metaforze kultury organizacji, ale obejmuje bardzo szeroki zakres problemów, od badań różnorodności kulturowej i komunikacji międzykulturowej w globalnym świecie spółek akcyjnych, poprzez eksplorowanie i wspomaganie procesów zmiany w organizacji, diagnozowanie zachowań pracowniczych czy nieformalnych struktur, po badania stereotypów i stylów przywództwa (tematów zresztą jest dużo, dużo więcej, a każda z organizacji jest nowym, na swój sposób unikalnym wyzwaniem).

ANTROPOLOGII DIZAJNU
antropologia dizajnu
Do tej nazwy tłumaczonej na polski 1:1 mamy pewne wątpliwości. W języku angielskim przez design rozumie się po prostu przemysłowe projektowanie wszelkiego rodzaju produktów – od przedmiotów po programy komputerowe i mobilne aplikacje. W języku polskim, choć to się powoli zmienia, dość silne są konotacje wiążące „dizajn” ze sferą sztuki użytkowej, a jeszcze węziej – z działaniami o charakterze artystycznym. W podstawowym polskim znaczeniu chodzi przede wszystkim o wygląd, tymczasem w ujęciu antropologicznym – o funkcjonalność, sposób użytkowania, ergonomię. Badania w tym wypadku mają przynosić pomysły i pomagać prognozować, jaki powinien być nowy produkt.
Jak widać, to trzy bardzo pojemne kategorie, które zazębiają się i wchodzą w dialog z wieloma popularnymi obecnie praktykami badawczymi, narzędziami i strategiami integrującymi dane oraz działanie (UX, service design, projektowanie partycypacyjne, customer journey – to pierwsze z brzegu przykłady, jakie przychodzą do głowy).

Klęska urodzaju

Po zakończeniu pracy terenowej uzyskuje się ogromną ilość wysokojakościowych, gęstych danych i czasami  na początku procesu analizy ma się wrażenie, że to klęska urodzaju. Dlatego wiele pracy wkładamy w sposób przekładania tych różnorodnych informacji oraz pozwalających na ich interpretację teorii antropologicznych na modelowanie rozwiązań, które mogą być efektywnie wykorzystywane przez naszych Klientów w praktyce biznesowej i zarządczej (translacja to nienowy problem w antropologii, ale to nowa jego odsłona). Po dwóch latach współpracy z bardzo różnymi organizacjami które miały całkowicie odmienne potrzeby i oczekiwania, wydaje się, że jesteśmy na dobrej drodze :)

Aby właściwie podejść do strategii komunikacji, musieliśmy uporządkować wieloaspektową wiedzę na temat grupy docelowej marki i sprawić, że będziemy trafiać w punkt. Przeprowadziliśmy niezwykle ciekawe badania etnograficzne – które w bardzo jasny sposób pokazały nam jak przekierunkować naszą komunikację.

Agnieszka Niedziela, Dyrektor Marketingu w Promedice24 w „Nowym Marketingu” opowiada o najciekawszych trendach dla marki w 2017, wskazując m.in. na efekty prowadzonych przez nasz zespół badań etnograficznych.

Rewitalizacja z łódzką twarzą

Łódź – miasto umarłe? Łódź – miasto meneli? Trudno się dziwić, że wypowiedź Bogusława Lindy przynosi tak emocjonalne reakcje mieszkańców naszego miasta. Jak sądzą niektórzy, jeszcze kilka lat temu z pokorą pogodzilibyśmy się z taką diagnozą (osobiście w to powątpiewam). Dziś jednak wydaje się ona szczególnie nietrafna, stereotypowa, pośpieszna, a nawet chybiona.

Łódź, Bytom i Wałbrzych to trzy miasta poprzemysłowe wybrane przez Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju do ministerialnego pilotażowego projektu rewitalizacji. To przecież między innymi u nas wypracowuje się obecnie dobre praktyki rewitalizacyjne, które w przyszłości staną się wzorem dla innych polskich miast.

Trzy wielkie programy Urzędu Miasta Łodzi (Projekt Partycypacji Społecznej, Projekt Animacji Społecznej, Projekt Edukacyjny) rozgrywały się niemal od początku roku 2015 na terenach Rdzenia Strefy Wielkomiejskiej, skutecznie walcząc z powszechnym przekonaniem, że rewitalizacja to synonim remontu budynków (a w przypadku Łodzi, jedynie pobieżnej renowacji frontów XIX-wiecznych kamienic).

Wszystkie te programy angażują się bowiem na różne, dopełniające się sposoby w społeczny wymiar procesu rewitalizacji. Członkowie zespołu Qualio z dumą biorą udział w Projekcie Partycypacji Społecznej, wspierając Fundację Urban Forms swymi kompetencjami badaczy i animatorów społecznych. Rezultaty wspólnej wytężonej pracy wielu osób są zaiste imponujące:

  • 281 „fajrantów po łódzku” – sąsiedzkich minifestynów o charakterze zarówno animacyjnym, jak i badawczym
  • 8 spotkań konsultacyjnych z mieszkańcami obszarów podlegających rewitalizacji
  • 24 mobilne punkty konsultacyjne, w których każdy chętny mógł wypowiedzieć się na temat zmian, jakie pragnąłby zobaczyć w centrum miasta
  • 4 spacery badawcze – atrakcyjne wycieczki z przewodnikiem, zorganizowane zgodnie z ideą modnej dziś multisensoryczności
  • 1119 wypełnionych formularzy konsultacyjnych, z których dane umieszczone w niemal 400 stronicowym raporcie przekazane zostały bezpośrednio do Urzędu Miasta Łodzi
  • i wreszcie obszerny raport „Jak rewitalizować Łódź” (dostępny już wkrótce na stronie UMŁ).

Nic więc dziwnego, że mieszkańcy Włókienniczej (i nie tylko), którzy ostatnio tak licznie brali udział w wielu działaniach partycypacyjnych (niektórzy z nich stali się nawet bohaterami zrealizowanego w ramach Programu przez Waldemara Wiśniewskiego reportażu „Łódź od nowa”), których głosów słuchano z taką uwagą, czują się urażeni łatką przypiętą im przez sławnego aktora i manifestują swoją niezgodę na taką stygmatyzację.

W komunalnej kamienicy, u siebie

Co z tego, że teraz będzie remont, jak za chwilę wszystko znowu popadnie w ruinę?

Najpierw trzeba by zrewitalizować administrację!

Każdy chciałby być trochę na swoim.

Podobne opinie padały często z ust mieszkańców śródmieścia podczas szeroko zakrojonych konsultacji, prowadzonych w ramach Programu Partycypacji Społecznej przez Fundację Urban Forms przy wsparciu naszego zespołu. Powtarzającym się jak mantra pytaniem było: czy mieszkania po rewitalizacji będzie można wykupić?

W tych wątpliwościach znajduje odzwierciedlenie wyraźny i głęboki dystans łodzian nie tylko wobec pracy administracji zarządzających komunalnymi nieruchomościami, ale również wobec samych lokatorów, którzy – w powszechnym odczuciu – nie dbają o wynajmowane od magistratu lokale, nierzadko doprowadzając je do opłakanego stanu. Powszechne jest przekonanie, że dopiero po wykupieniu mieszkania i sformowaniu wspólnoty można naprawdę zadbać o nieruchomość.

Praca w śródmiejskich społecznościach lokalnych podczas tzw. Fajrantów po łódzku, przyniosła bardziej złożoną i ciekawszą diagnozę. Każda z odwiedzanych przez nas sąsiedzkich wspólnot – a było ich ponad 60 – tworzyła własny społeczny mikrokosmos. Zdarzały się w nim, rzecz jasna, czarne owce, które uprzykrzały życie zarówno innym lokatorom, jak i zarządcom nieruchomości. A jednak najczęstszą postawą, z jaką się spotykaliśmy podczas Fajrantów, była chęć współkształtowania najbliższego otoczenia, urządzenia go po swojemu, zgodnie z codziennym rytmem życia kamienicy i zwyczajami oraz estetycznymi potrzebami jej mieszkańców. W raporcie Jak rewitalizować Łódź  odnotowaliśmy:

W odwiedzanych społecznościach zainteresowanie wspólną przestrzenią zaczynało się tuż za drzwiami własnego mieszkania, dotyczyło najczęściej klatki schodowej, podwórka, własnoręcznie zasadzonej rabatki, lecz nie wykraczało poza granicę posesji. Jak stwierdził jeden z mieszkańców: nas tu obchodzi to, co do bramy. Wydaje się, że to jednak dobry początek, o który należy starannie zadbać.

Jednym z podstawowych warunków zaangażowania i dbałości o wspólną przestrzeń jest poczucie, że jest się „u siebie” i ma się rzeczywisty, trwały wpływ na najbliższe otoczenie. Na większości podwórek, gdzie zorganizowano „Fajranty”, mieszkańcy wykazywali silną potrzebę współkształtowania tej przestrzeni oraz jej współdzielenia z sąsiadami (np. sadzili rośliny, starali się o nie dbać, przystosowywali sposób zagospodarowania podwórza do potrzeb społeczności itp.). Udało się zaobserwować, że są czynniki, które wpływają na rozwój odpowiedzialności za najbliższą przestrzeń (…).

Do wyróżnionych przez nas czynników wzmagających potencjał lokalnych społeczności należą: silne więzi sąsiedzkie, poczucie zakorzenienia dzięki zamieszkiwaniu w danej kamienicy od przynajmniej dwóch pokoleń oraz duma z własnego miejsca zbudowana na przekonaniu, że jest ono wyjątkowe i wartościowe. Niezwykle istotna jest również dobra relacja z administratorem. Na to ostatnie warto zwrócić szczególną uwagę. Wielokrotnie spotkaliśmy się z opowieściami o “złym administratorze”, który nie tylko nie reagował na postulaty mieszkańców, ale wręcz utrudniał i wygaszał wszelkie sąsiedzkie inicjatywy. Sporadycznie zdarzało się nam jednak usłyszeć historie takie jak ta:

Administratorka zna mieszkańców, dopytuje o ich potrzeby, monitoruje przebieg ewentualnych interwencji, sprawdza, czy nastąpiła poprawa. To sprawia, że lokatorzy wystawiają jej znakomite oceny: przecudny administrator (…), dba jak o swoje (…)

Wydaje się, że taka postawa zarządców wspólnych nieruchomości jest warunkiem koniecznym tego, by raz na zawsze odejść od retoryki “najemców zasobu komunalnego” (brrr, jaka straszna zbitka) i wypracowywać nową koncepcję zarządzania, w której mieszkaniec jest zaangażowanym, uprawnionym do wyrażania swoich potrzeb i współdziałania sprzymierzeńcem, a nie zaś dolegliwym kłopotem administratora.

Więcej w raporcie współtworzonym przez nasz zespół „Jak rewitalizować Łódź”.

Off Galeria – sztuka partycypacji

Można powiedzieć znajomym – to tam, gdzie ten mural.

Ludzie nie mają czasu iść do muzeum, więc muzeum musi wyjść do ludzi.

Bardzo mi się podoba ten pomysł. Sztuka wychodzi do ludzi, można obcować ze sztuką, będąc w korku.

Co robić w korkach? Podziwiać murale!

Nazywano już Łódź drugim Manchesterem, bardziej krytyczni wróżą jej losy Detroit. Fundacja Urban Forms inspiruje się odmiennymi wzorcami. Tej jesieni spogląda z uwagą na londyńską dzielnicę Dulwich. Od 2012 roku istnieje tam projekt znany pod nazwą Dulwich Outdoor Gallery. Słynni artyści dokonują twórczej translacji wybranych XVII-wiecznych dzieł, przechowywanych w Dulwich Picture Gallery. Czy Stare Polesie ma szansę stać się łódzkim Dulwich?

Wzbogacając londyński pomysł o element partycypacyjny, Fundacja zaprosiła do współpracy działające na Polesiu Stowarzyszenie Społecznie Zaangażowani oraz Muzeum Miasta Łodzi, którego zbiory z obejmującej 129 dzieł Galerii Mistrzów Polskich, odegrały analogiczną rolę do zasobów Dulwich Picture Gallery. Część badawczą i partycypacyjną projektu powierzono zespołowi Qualio.

Wybrani przez Fundację artyści to twórcy z kręgu sztuki miejskiej, ściśle związani z Łodzią (poprzez miejsce urodzenia, wykształcenie, bądź też działalność), znani ze swej społecznej wrażliwości i aktywności na rzecz społeczności lokalnych, gotowi do negocjowania przyszłych projektów z poszczególnymi stronami przedsięwzięcia, a przede wszystkim z zainteresowanymi mieszkańcami.

Po dokonaniu przez nich wyboru zarówno dzieła sztuki, jak i miejsca (ściany), na której ma powstać mural, członkowie zespołu Qualio rozpoczęli część badawczo-konsultacyjną projektu, Dialogi wokół murali 2015. Inspiracją dla podjętych aktywności były badania w działaniu z elementami negocjacji. Celem była praca ze społecznością lokalną, skutkująca w założeniu nie tylko obustronnym przepływem informacji, ale i taką modyfikacją projektu, która pozwoliłaby na jego akceptację przez mieszkańców.

Cztery dni pracy badaczy terenowych przyniosły interesujące efekty, opisane w miarę szczegółowo w raporcie, który wkrótce zostanie udostępniony na stronie Fundacji. Rozmówcy na ogół odnosili się do całego przedsięwzięcia przychylnie lub wręcz entuzjastycznie. „Bardzo mi się podoba ten pomysł. Sztuka wychodzi do ludzi, można obcować ze sztuką, będąc w korku!

 

Mural według Łodzian

Rankingi są nieubłagane. Liczby mówią same za siebie. Łódź znajduje się w czołówkach miast znanych ze street artu. Czasem zajmuje na nich miejsce siódme,  piąte,  a czasem nawet trzecie. Tak czy owak – zawsze pierwsza dziesiątka! Ten – jak twierdzą twórcy podobnych rankingów – klejnot ukryty w centrum Polski mieszczący na swym terytorium już ponad 50 murali wielkoformatowych wydaje się być doskonałym miejscem do rozmów na temat street artu z jego mniej lub bardziej świadomymi odbiorcami, czyli mieszkańcami miasta.

Tego rodzaju badania dla Fundacji Urban Forms nasz zespół prowadzi od 2014 roku. Zebraliśmy łącznie ponad 300 opinii mieszkańców miasta, którzy wypowiedzieli się między innymi na temat tego, jakimi cechami powinien odznaczać się “mural idealny”.

Pomimo że street art to sztuka efemeryczna, nietrwała z natury rzeczy, która dodatkowo miewa często charakter ideologiczny czy interwencyjny, mieszkańcom marzą się murale będące ozdobą miasta. Zupełnie nas nie zdziwiło, że łodzianie domagają się barw. Chcą, aby ich miasto, czyli “szara Łódź”, dzięki muralom została pokolorowana, rozświetlona i ożywiona. Podoba się zatem twórczość Intiego, Sainera czy Etam Crew z ich wyrazistą, opartą na kontrastach estetyką. Skoro na ścianie powstaje dzieło sztuki, to wcześniej powinna ona zostać starannie wyremontowana. Nawet jeśli artysta posługuje się określoną konwencją, która wymaga spatynowanej, czy wręcz sypiącej się ściany, nasi rozmówcy pozostają niewzruszeni. Zaniedbana ściana i szary mural – to nie jest to, co badani łodzianie lubią najbardziej… przynajmniej na poziomie bezpośrednich deklaracji. Istnieją bowiem murale, które są bardzo rozpoznawalne i podobają się, pomimo że nie spełniają powyższych założeń. Wśród nich pojawia się dzieło Vhilsa (Żeromskiego/Kopernika), wykute w zniszczonej ścianie i niemal pozbawione koloru, czy  też monochromatyczne łasice autorstwa Roa (Nowomiejska).

Łasice z nowomiejskiej, Roa, Fot. M. Chruściel

Wynika z tego, że uczestnicy naszych badań, mówiąc o kolorach, mają na myśli przede wszystkim szczególny nastrój, sposób oddziaływania obrazu na odbiorcę. Przedstawienie, które przykuwa wzrok, jest pomysłowe (np. w oryginalny sposób wykorzystuje właściwości ściany), optymistyczne, dynamiczne, lub też szczególnie celnie wpisuje się historię i atmosferę miejsca – spełnia wspomniane postulaty, czyli ożywia i estetyzuje przestrzeń, stając się pożądanym elementem miejskiego pejzażu.

P.S. Więcej informacji o muralach i ich odbiorze można znaleźć nie tylko w naszych raportach zamieszczonych na stronie Fundacji, ale i w unikalnej, dwujęzycznej publikacji autorstwa Wiolety Kazimierskiej-Jerzyk oraz Agnieszki Gralińskiej-Toborek, “Doświadczenie sztuki w przestrzeni miejskiej”, dostępnej w sklepie Urban Forms.